Zawody 70.3 Ironman Gdynia zdecydowanie wyrosły na największą imprezę triathlonową w Polsce. Świetnie organizacja i spektakularna oprawa zrobiły na mnie duże wrażenie. A że było wesoło na trasie?- to tylko powód by wrócić do Gdyni za rok i usłyszeć na mecie: „jesteś człowiekiem z żelazka „
Jak delfina śpiew
Wystartowali! Po wystrzale z armaty stado rączych rumaków w piankach rzuciła się do morza. Jeden przez drugiego, po głowie, przez korpus. W wodzie trzeba bardzo uważać na ciosy z łokcia, na kopniaki w oko albo podtapiający przelot zamroczonych delfinów”. Warto szybko pływać, bo średniacy płyną w nieustającym korku. Zrobiłem błąd ustawiając się w środku stawki, za rok zajmę miejsce tuż za elitą.
Tour de Pologne pędzi przez Gdynię
Pływanie poszło mi kapitalnie, na dużym luzie, bez większego wysiłku. Przez chwilę żałowałem, że to nie pełny IronMan, byłem gotów płynąć kolejne 2 kilometry. Po wyjściu z wody i przybiciu piątki z Łukaszem Grassem, który prowadził zawody z mikrofonem w ręku, czekała nas przebieżka do strefy zmian. Mój rower był zaparkowany obok zawodników PRO, ale nikt na mnie nie zaczekał. Szybka zmiana stroju i już pędziłem ulicami Gdyni. Była świetna pogoda, mnie towarzyszyło jeszcze lepsze samopoczucie, więc cisnąłem ile sił w nogach. Ścigałem peletony, dołączałem się do ucieczek zawodników z profesjonalnych klubów sportowych. Nie czytałem regulaminu i po tym co zobaczyłem na trasie, byłem przekonany, że drafting jest dozwolony. Zabawa była przednia i momentami czułem się jak w Tour de Pologne. Niestety sędzia szybko dał mi upomnienie, pokiwał palcem i zasugerował, że drafting jest zabroniony. Natychmiast przeprosiłem i pogrzałem samotnie dalej.
Samotność maratończyka
Bieganie po rowerze to niestety męka i ból. Ten fragment zawodów triathlonowych należy do najmniej przyjemnych. To na bieganiu wychodzą wszystkie słabości, braki treningowe i źle wybrana taktyka. Niewiele brakowało, a zakończyłbym zawody pod kroplówką. Z obawy przed kłopotami żołądkowymi piłem izotoniki, ale nie jadłem. To był błąd, duży błąd. Na nic zdały się banany w pierszych minutach biegu. Po 5 kilometrach doświadczyłem spotkania ze ścianą, a niebo zawirowało mi przed oczami. Przyjąłem natychmiast 2 żele energetyczne, zrobiłem krótki spacer i cudem wróciłem do gry.
Always lead, never follow
W myśl zasady „zawsze prowadź, nigdy podążaj” przypomniałem sobie metodę Gallowaya i bezpiecznie zmierzałem do mety. Triathloniści to mega fajni sportowcy. Wyluzowani, uśmiechnięci i choć bardzo skatowani pod koniec zawodów, to zawsze gotowi do pogawędki i żartów na trasie. Wysiłek jaki trzeba włożyć w pokonanie trasy jest tak wielki i absurdalny, że nie pozostaje nic poza uśmiechem.