Odwiedziłem niedawno swojego przyjaciela, człowieka wielu talentów, wspaniałych pomysłów, niestrudzonego producenta formatów telewizyjnych. –Od września ruszamy z megaodjechanym show! – powiedział, a że rzadko bywał trzeźwy, zabrzmiało to bardzo po amerykańsku. Gwiazdy, latanie, śpiewanie, górale, skoki na spadochronach, lepienie pierogów, sikanie do celu! zarechotał lubieżnie, tego jeszczenie było! I poprowadzi to ten wyszczekany Grubasek z poranka cały na złoto, albo Milioner, albo ten, jak mu tam, Piąty Proton!
-Edgar, wypiłeś chyba o jedną whiskey za dużo– próbowałem ostudzić zapędy Kolegi. Sam mówiłeś niedawno, że Jarek sprawdza się na odpustach i boi się tłumów, Norbert jest dowcipny jak krasnal w niemieckim ogródku, a Młody choć bystry, wali niestrawne suchary jak Karol niemalże! Edgar zbastuj! Weź lepiej Zygmunta, Krzyśka albo tę śliczną blond Lalkę, co jej górna warga nie chodzi!– wymamrotałem, gdyż druga flaszka single malta pękła już dawno, a trzecia chyliła się ku upadkowi.
– Wuja się znasz, uciął dyskusję producent. Nie masz pojęcia co będzie w finale!
-Edi, zanim padnę, posłuchaj, mam genialny pomysł na program dla biegaczy. Kuba byłby stylistą maratończyków, Michał testowałby odżywki, a Bartek robiłby rozgrzewkę! Megastylowo i gwiazdorsko! Weźmiemy jakiegoś jelenia, żeby dymał te maratony i mamy show!– krzyknąłem. Edgar spał. co chwile było słychać tylko „koza, w finale koza…”
*Tekst jest fikcją blogerską. Szukanie podobieństw do prawdziwych postaci jest dalece nieuzasadnione. Zawiera eufemizmy i śladowe strzępki rozmów zasłyszanych w bufecie.