Każdy szanujący się biegacz, a triathlonista to już w ogóle, traktuje swoją kuchnię na równi z uprawianiem sztuki. Wszystko co zje przekłada się przecież na trening, na wyniki, na głowę. Dieta jest więc wysublimowana, oparta na zapachowych półakcentach, długiej frazie smakowej i grubo podlana czerwonym winem. A ponieważ z artystami, tak jak w tym słynnym dowcipie, różnie bywa, przygotowałem dla wszystkich kolejną kulinarną ucztę. Przepis jest banalnie prosty, szybko się gotuje i nieprawdopodobnie smakuje.
1. Usiądź na środku salonu i w najlepszym stroju biegowym delikatnie otrzyj młode, polskie kartofelki. Nie zdzieraj z nich całej skórki, po tuż pod nią kryją się najwartościowsze składniki. Następnie z należytą estymą wrzuć małe cudeńka do lekko osolonej wody. Jak już będą gotowe, dodaj koperek i porządny kawałek masła.
2. Podczas gdy kartofelki będą dochodzić, umyj, następnie przytnij i wrzuć na grillową patelnię zielone szparagi. Dobrze by było, gdyby pochodziły z Dolnej Saksonii, ale poznańskie też mogą być. Ważne by były zbierane o świcie. Grilluj je do momentu, aż zmiękną, przewróć kilka razy, a pod koniec dodaj soli i pieprzu do smaku. Na koniec artystycznie ułóż na zielonych badylach plastry Goudy. Jak zmięknie, znaczy się danie gotowe.
3. Na koniec usmaż klasycznie 3 jajka, najlepiej dobrze sadzone z miękkim, płynącym żółtkiem. Wiem, że potrafisz więc nie spieprz tego. Pomidory zrób w oddzielnym naczyniu, a nie tak jak ja, na tym samym talerzu. Kombinacja octu balsamicznego, oliwy i masło, to mało wyrafinowane połączenie. Na zdrowie!