Zawody triathlonowe na dystansie 1/2 Ironman to długa droga przez piekło. Wyboista, nieprzyjemna i często bez szansy na metę. Tu może zdarzyć się wszystko. Nigdy nie wiesz co pójdzie nie tak, a jak zaczniesz się sypać, jedyne co możesz zrobić to zejść z trasy.
Wyjście poza strefę komfortu
Nieprzyjemnie robi już na samym początku. Wejście do wody i start z linii pomostu, gdy zawodnik wisi jeden na drugim, to średnia przyjemność. Po starcie jest już tylko gorzej. Pływanie w tłumie w wodach otwartych nie ma nic wspólnego z pływaniem. Oczy musisz mieć dokoła głowy.
Jeśli jesteś niewprawionym pływakiem, możesz szybko dostać po głowie, albo ktoś cię przypadkiem podtopi. Właściwie całe 2 kilometry musisz być czujny jak delfin. Zawsze pływaj w piance, to przynajmniej utrudni ci pójście na dno.
Uratuje Cię tylko spokój
Jeśli nie przesadzisz z tempem w wodzie i nie dopadnie Cię hiperwentylacja masz szansę na szybką zmianę strefie T1. Po chwili już pędzisz na rowerze. Niech Ci nie przyjdzie do głowy szybka jazda, bo skończysz wlokąc rower za sobą. Rower to najbardziej zdradliwy element triathlonu. Przyjemnie jest do 50 kilometra. Podziwiasz widoki, cieszysz się, gdy zawodnicy elity dublują cię kolejny raz. Jedyną szansą na przetrwanie 90 kilometrowej trasy jest picie i jedzenie. Ale jak tu jeść, gdy twój żołądek jest ściśnięty do granic możliwości ??!!! Żele energetyczne mają to do siebie, że są fajne, ale powodują kłopoty żołądkowe i nieprzyjemne skurcze. Zawsze miej paczkę chusteczek, bo nigdy nie wiesz kiedy się przydadzą.
Najgorsze dopiero przed Tobą
Gdy już dowleczesz się do strefy zmian i wstawisz rower na wieszak czeka cię najgorsze. 21 kilometrów biegu, a właściwie czegoś, co tylko z nazwy jest biegiem. Na tym odcinku rozgrywa się dramat triathlonisty. Całe ciało tak boli, że jedyne ukojenie daję woda wylewana na głowę w każdym punkcie żywieniowym. Na biegu jest ci wszystko jedno, kiedy przybiegniesz, które zajmiesz miejsce. Marzysz tylko o tym żeby to już się skończyło, żeby się położyć, napić się i zjeść.
Apeluję o strefę dla matki z dzieckiem
Kobiety mają przerąbane. Towarzyszą swoim bohaterom od początku do końca, w upale, hałasie i bardzo często z małymi dziećmi. Co począć gdy bohater znika na 6 godzin na trasie? Jak ogarnąć dzieci, gdy dookoła hałas, chaos, zamieszanie, tłumy kibiców? Jak spokojnie pójść do toalety, gdy w promieniu kilometra nie ma ani jednej opiekunki do dzieci. Organizatorzy powinni zadbać o strefę dla matki z dzieckiem, tak jak dbają o strefę zmian. Wtedy zawody na pewno zyskają na atrakcyjności.
Przetarcie w Suszu 4.07.2014
Tego dnia nic nie zapowiadało dramatu na trasie. Była piękna pogoda, towarzyszyło mi dobre samopoczucie, generalnie było cholernie blisko do okej. A jednak, zdrada pojawiła się po wejściu do strefy T2. Właściwie po rowerze powinienem zakończyć zawody. Dokuczał mi mocny ból brzucha, a nogi zrobiły się bezwładne jak kłody. Próby rozciągania albo streczingu tylko pogarszały sytuację. Co robić? Jak żyć Panie Premierze? Ale najgorsze miało dopiero nadejść. Chwilę po rozpoczęciu odcinka biegowego złapał mnie piekielny ból pleców, który uniemożliwiał bieganie. Od tego czasu przez 7 kilometrów kombinowałem jak tu z honorem zejść z trasy, jak się poddać, jak wrócić do hotelu. Niestety doping małżonki ukoił ból i podreptałem na kolejną pętle…W końcu to tylko kilka kilometrów. Nadal nie rozumiem fenomenu triathlonu, ale w Gdyni idę po więcej!